Najbliższe premiery:
W kinie 0 komentarzy

Propaganda bez filmowego mięsa. „Kosogłos. Część 1”

Jest taka scena w „Kosogłosie”, kiedy Katniss wspina się po rumowisku, a scenografia wygląda jakby żywcem wyjęta z „Pianisty” Polańskiego. Ujęcie jest podobne, ciekawość widza co też za chwilę wyłoni się zza wzniesienia jest podobna. Magia pryska, kiedy po jakimś czasie trafiamy dokładnie w to samo miejsce i oglądamy swoisty recykling tych elementów. Podobnie jak w „Mieście 44” obraz zrujnowanego miasta został zamknięty na jednym zawalonym gruzem placu.

Jest taka scena w „Kosogłosie”, która wyraźnie odcina się od reszty obrazu. Katniss siedzi nad wodą i spontanicznie wykonuje prostą piosenkę. Jennifer Lawrence uroczo nieporadnie walczy z każdym dźwiękiem, a James Newton Howard (który skomponował muzykę do wszystkich części „Igrzysk śmierci”) z czasem podłącza kolejno chór i orkiestrę, żeby w końcu ten chór zbuntowanych mieszkańców ze zniewolonych dystryktów eksplodował falą zamieszek i atakiem na zaporę wodną. Zamknięta w 3 minutach cudowna miniatura.

„Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1″ to właśnie film takich kontrastów. Elementy pierwszorzędne mieszają się z zupełnie niezrozumiałymi, powodując, że na tle swoich znakomitych poprzedników ta iteracja wypada niestety blado.

Debiutancka odsłona cyklu sprzed dwóch lat była wizualnie dość powściągliwa, ale ta surowość w wysokobudżetowym kinie miała w sobie coś odświeżającego. Dodatkowo pomagało to w skupieniu na ciekawych bohaterach i ich niejednoznacznych motywacjach.
„W pierścieniu ognia” to już totalitaryzm na bogato. Większy budżet, szersza perspektywa. Życie zwycięzców pod dyktando mediów, tournee zwycięzców wśród zniewolonych obywateli.
To jedna z głównych zalet serii. „Igrzyska śmierci” nie recyklingują charakterystycznych dla serii motywów, ale z każdą częścią rozwijają, pogłębiają ten reżimowy obrazek świata.

Nie inaczej dzieje się w pierwszej połówce „Kosogłosa”. To film o sytuacji, w której autorytet i charyzmę głównej heroiny serii, dotychczas z gracją walczącej na arenie, trzeba przekuć w propagandowy przekaz. Bo jak głosi jedno z najmocniej wybrzmiewających w filmie haseł – rewolucja, która nie będzie podgrzewana szybko wygaśnie.
Pojawia się więc kolejny po instrumentalnym wykorzystaniu uczuć dylemat moralny młodej bohaterki. Na pole bitwy wkracza ekipa filmowa, podglądamy próby wiarygodnej recytacji wyuczonego tekstu (aktorka z Oscarem na koncie grająca sceny w których nie radzi sobie z najprostszymi formułkami – fantastyczne). „Kosogłos” to w zasadzie film o kręceniu propagandowej reklamówki. I na papierze wygląda to obiecująco, tyle, że leży i woła o dokarmienie filmowym mięsem.

Mockingjay_Character_posters

Bardzo mało w tej historii… historii. Scenarzyści nie poradzili sobie z umiejętnym rozstawieniem akcentów, nie ma tu czytelnego podziału na akty, ze świeczką szukać kulminacji z prawdziwego zdarzenia. Mam wrażenie, że upchnięto wszystkie mniej ciekawe, a konieczne dla zrozumienia całości wątki do pierwszego „Kosogłosa”, żebyśmy za rok mogli skupić się na spektakularnym finale i nikt nie pamiętał już, że osią historii było kręcenie jakiejś reklamówki.

Dysonans pogłębia fakt, że aktorzy naprawdę fajnie odnaleźli się w całej sytuacji. Lawrence jeszcze bardziej irytuje zagubieniem nastolatki w wojennej zawierusze, Philip Seymour Hoffman przeprojektował swoją postać w stosunku do poprzedniej części i stworzył jedną z sympatyczniejszych person w swojej filmografii. Trio zamyka lekko wycofana Julianne Moore, prezydent trzymająca sypiący się ostatni bastion wolnych ludzi w ryzach. Bardzo lubię to co z postacią prezydenta Snowa robi Donald Sutherland, oglądanie go sprawia dużą przyjemność, szkoda, że kino praktycznie o nim zapomniało. Historia nie pozwoliła tym razem rozwinąć skrzydeł nośnikom humoru całej serii – Elizabeth Banks i Woody Harrelson przemykają gdzieś w tle, przypominając tylko, że jeszcze w historii istnieją. Smuteczek.

Śledzisz serię dla nastolatków – zobacz dalsze losy ulubionych bohaterów. Ale nie nastawiaj się na filmowe doświadczenie. Bo z klasycznymi zasadami komponowania kinowego obrazu „Kosogłos. Część 1” ma niewiele wspólnego. „Igrzyska śmierci”, jedna z ciekawszych serii w obrębie literatury young adult, poległa w starciu z hollywoodzką machiną, która wymusiła ten narracyjny gwałt na strukturze historii.

two
Marcin Cisowski

Kilka słów o autorze

Marcin Cisowski

Głównodowodzący movieMAG.pl. Z papierami na producenta filmowego i telewizyjnego. Póki co bez filmu na koncie, z tym drugim medium związany od (zdaniem niektórych zbyt wielu) lat. Po więcej porywających informacji zapraszam do zakładki "O blogu" :).
MovieMag na Facebooku do góry